Unia Europejska pracuje nad dokumentami, które mają przywrócić swobodę podróżowania w ramach strefy Schengen.

W ostatnim roku została ona poważnie ograniczona, gdyż wiele państw Unii z powodu pandemii wprowadziło kontrole na granicach i wymaga od przyjezdnych m.in. kwarantanny.

Pomysł tzw. zielonych certyfikatów, które miałyby znieść ograniczenia – mają to być trzy zaświadczenia w formie kodu QR:  o zaszczepieniu,  o przechorowaniu i o negatywnym wyniku testu – forsują głównie kraje południa, licząc, że tego lata wrócą do nich zagraniczni turyści.

Presja czasu i rozbieżne interesy państw sprawiają jednak , że projekt jest bardzo zawiły. Cześć państw domaga się, aby przed wydaniem certyfikatu testować także ozdrowieńców. Państwa wstępnie zobowiązały się honorować wszystkie szczepionki zatwierdzone przez UE ( nie wiadomo, co będzie z rosyjskim Sputnikiem).

Nie wiadomo też, od kiedy te certyfikaty miałyby obowiązywać: Komisja chce, aby do momentu ogłoszenia przez WHO końca pandemii, ale większość stolic oczekuje rocznego terminu ważności, z możliwością przedłużania. Co z kolei grozi niebezpieczeństwo, że te dokumenty zostaną z nami na stałe. Dlatego, np. Komisja apeluje, aby nie nazywać tych certyfikatów paszportami, bo to mogłoby sugerować, ze swoboda przemieszczania się w Unii jest dziś fikcją. Problem w tym, że to akurat jest prawda.