Ministerstwo Klimatu opublikowało ustawę, która zmniejsza wsparcie dla instalacji fotowoltaicznych. Ustawa w tej sprawie jest już gotowa, trwa właśnie jej opiniowanie przez poszczególne resorty.

Branża dostała tylko kilkanaście dni na korespondencyjne odniesienie się do nowych przepisów.

A te dotyczą budowy rynku energetycznego na nowo – docelowo wprowadzają system cen prądu, których nie regulowałby Urząd Regulacji Energetyki, ale rynek. Ceny zmieniałyby się na bieżąco w ciągu dnia w zależności od rynkowej gry popytu i podaży.

Największe emocje wzbudza jednak projekt zmiany systemu subsydiów do budowy domowych instalacji fotowoltaicznych. To popularne dziś „baterie słoneczne”, które można montować na dachach domów. Gdy świeci słońce, produkują prąd, dzięki czemu domownikom spadają rachunki z elektrowni. Jeszcze sześć lat temu była to technologia w Polsce zupełnie niszowa, zarezerwowana dla osób zamożnych i pasjonatów zielonego trybu życia.

Dziś, między innymi za sprawą sporych dotacji, które wprowadziła Zjednoczona Prawica (nie ze swojej inicjatywy, rząd zmusiła do tego europejska polityka klimatyczna), Polska była w 2020 roku na czwartym miejscu w    Europie pod względem przyrostu nowych mocy w fotowoltaice – wyprzedziły nas Niemcy, Holandia i Hiszpania.

Ten rok również może być rekordowy, ale potem tempo rozwoju fotowoltaiki spadnie.

Proponowana ustawa zakłada od nowego roku likwidację skomplikowanego systemu finansowego, który sprawiał, że zwrot z inwestycji w fotowoltaikę (średnio ok. 20 tys. zł) wynosił 6-7 lat. Chodzi o tak zwane opusty. Większość osób, która zbudowała fotowoltaikę, skorzystała z trzech metod wsparcia.

  1. Bezzwrotnej dotacji w ramach programu „Mój Prąd” w wysokości 5 tys. zł.
  2. Z ulgi podatkowej zwanej ulgą termomodernizacyjną, na mocy której można odliczyć od podstawy opodatkowania 17 proc. wydatków na fotowoltaikę lub na wymianę źródła ogrzewania na ekologiczne.
  3. Z opustów. To autorski, wprowadzony przez PiS w 2016 r. sposób na zachęcenie ludzi do montowania paneli fotowoltaicznych. Sprowadza się on do tego, że nadwyżki z wyprodukowanego prądu trafiają do sieci, która staje się wirtualnym magazynem energii. A gdy potrzebujemy prądu, możemy go odebrać z 20 - procentowym rabatem. Ten skomplikowany na pozór system sprawia, że po roku od montażu fotowoltaiki rachunki mogą spaść prawie do zera. Nie na zawsze, ale przez 15 lat trwania takiej umowy.

Efekt? W ciągu pięciu lat przybyło w Polsce pół miliona małych instalacji fotowoltaicznych. To bardzo dużo – rząd szacował, że osiągniemy liczbę 1 mln prosumentów, ale w 2028 roku. 

Nowe zasady będą obejmować wszystkich, których instalacje zaczną działać po 1 stycznia 2022 roku. Mamy więc jeszcze pół roku na montaż paneli na starych zasadach i zachowanie dotychczasowych, korzystnych warunków. Potem zacznie się niepewność. Bo mgliste zapowiedzi zmian na rynku, które może kiedyś przyniosą więcej korzyści właścicielom fotowoltaiki, nie brzmią póki co specjalnie obiecująco. Możliwe więc, że zaobserwujemy w najbliższych miesiącach jeszcze większy boom na odnawialne źródła energii, by potem, po nowym roku, gwałtownie on przystopował. No chyba, że ustawa zostanie jeszcze zmieniona w fazie konsultacji, a rząd racjonalnie wytłumaczy nam dlaczego szykuje tak istotną rewolucję.

Wszyscy prosumenci, których instalacja wyprodukowała energię elektryczną po raz pierwszy przed dniem 1 stycznia 2022 r. będą mogli rozliczać się w systemie opustów. Z obecnego projektu ustawy wynika, że po tym terminie ten model zostanie usunięty i zastąpiony modelem, w którym wyprodukowana energia będzie sprzedawana.